Dikanda grała (grali?) nawet nawet, pod koniec jakaś laska tańczyła wywijając łachmanem, no było całkiem fajno:

Ale później zaczęła się część artystyczna... Na małym podwyższeniu skrzypaczka zawodziła żałośnie próbując wydobyć z instrumenta jakieś czyste nuty...

Dookoła kręcili się ludzie, jakiś dreptał z flagą, jakaś banda nosiła za nim jakieś deski...

W miedzyczasie, do zawodzącej muzyki, inna ekipa przetaczała sześcian z drewna na środek fontanny (oczywiście dookoła, jakby nie mogli na wprost ;)). Inna ekipa łaziła wokół z łódką z białych prętów, za łódką dreptał koleś na szczudłach machając wiesłem...
Jak już dotoczyli ten sześcian, to dorzucili z bokowca deskę, po desce wciągneli łódkę, spuścili po bokach jakieś szmaty i ktoś puścił serię zdjęć z rzutnika od wewnątrz. Z łódki zrobił się kosz, w koszu kolo odpalił ognisko. Muza z głośników przycichła, zamiast niej jakiś pseudo chórek odtwarzał w kółko jedno słowo: "Braterstwo!"
Nooo, paliło sie ognisko, dzieciaki podłapały to "braterstwo!" i co chwila któraś ekipa dookoła fontanny darła ryja wniobogłosy chyba licząc na coś więcej ;)) i tak minęło kilka minut, zaczął siąpić deszczyk...

Liczyłem na jakieś bardziej spektakularne wydarzenia, niestety szumnie zapowiadane "pokazy ognia" zakończyły sie pokazaniem ogniska, a ja długo zastanawiałem się "co autor miał na myśli". Nie wiem, może trzeba być z ducha harcerzem, żeby się tym zachwycać, ale na moje oko większość ludzi dookoła też nie miała pojęcia co autor mógł mieć na myśli ;)))
I po wuj ten cały wysiłek? Strata czasu, ot co...